Wczorajsze zawody, czyli Bieg Koguta, były moimi pierwszymi, zaledwie 7 km od mojego domu..:) Odbywają się one z okazji obchodów Dni Koguta, czyli święta Oławy, która właśnie koguta ma w herbie. Na całkiem dobrze znanej mi trasie, notabene ładnej, cichej i odludnej. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten skwar, który najbardziej dawał się we znaki na odcinkach, gdzie przy drodze nie było drzew.
Cała organizacja podobała mi się, choć byłam zawiedziona pakietem startowym (numerek, który trzeba było oddać i talon na posiłek i napój po biegu). Za to nigdzie nie było kolejek, na trasie były 3 punkty z wodą (z których z uwagi na pogodę wszyscy ochoczo korzystali), ja do 3 dobiegłam niestety jak już skończyła się woda...;) Trasa została wydłużona przy nawrocie o 90 m, łącznie miała zatem 10.18 km. Ze swojego czasu nie jestem zadowolona, ale biorąc pod uwagę, że w zasadzie to miał być tylko bieg, który oswoi mnie z atmosferą zawodów, to nie powinnam narzekać ;)
Na mecie pamiątkowy medal, zaraz później posiłek regeneracyjny w postaci kiełbasy z grilla (na co w sumie nie narzekam, bo grill za mną chodził).
Oraz pamiątkowe zdjęcie z
Emmą, kolejną wrocławską bloggerką, którą ostatnio spotykam w samych sportowych okolicznościach...:)
A dzisiaj na pierwsze leniwe, wakacyjne śniadanie:
Życianka z budyniem waniliowym, morelami i rodzynkami, zielona herbata.
Porridge with vanilla custard powder, apricots and raisins, green tea.